Hermiona stała
zdezorientowana między Draconem a Ronem, mając przy tym wrażenie, jakby znalazła
się między młotem a kowadłem. Czuła jak gorąca krew zaczyna napływać do jej
policzków, które po raz kolejny nabierały szkarłatnego koloru. Na swój kobiecy
sposób miała ochotę rzucić się na Malfoya i z lubością wydrapać mu oczy. Wiedziała
jednak, że zrobienie tego przy Ronaldzie nie byłoby dobrym posunięciem.
Stłumiła więc w sobie falę gniewu i rozluźniła zbielałe od ciągłego zaciskania
się piąstki. Jedynie jej oczy pozostały niezmienione, ponieważ nadal ciskały
złowrogie ogniki w kierunku blondyna. Dziewczyna nieustępliwie lustrowała go
swoim przenikliwym spojrzeniem, poruszając przy tym bezgłośnie ustami.
- Jeszcze się
policzymy, Malfoy.
Po chwili bez
słowa pociągnęła rudowłosego Gryfona za rękaw, dając mu tym samym znak, że przedstawienie
dobiegło końca. Sama też odwróciła się na pięcie i wolnym krokiem udała się na
górę, odprowadzana śmiechem arystokraty. Kiedy znalazła się w swoim dormitorium
z impetem trzasnęła dębowymi drzwiami. Widząc, że Ron otwiera usta, by coś
powiedzieć, zwróciła się do niego, mówiąc przez zaciśnięte zęby:
- Tylko tego nie
komentuj!
- Hermiona… -
Gryfon stał przy oknie z założonymi rękoma i bacznie obserwował poczynania
dziewczyny, która krzątała się po dormitorium w poszukiwaniu suchych ubrań. –
Możesz mi wyjaśnić, o co chodzi? Hermiona!
Brązowowłosa
puściła mimo uszu to pytanie i zamknęła się w łazience, natomiast Ron zirytowany
jej zachowaniem, opadł na kanapę. Tymczasem dziewczyna usiadła na brzegu wanny.
Dotarło do niej, że kiedy wyjdzie, będzie musiała gęsto tłumaczyć się z
zaistniałej sytuacji. Usiłowała ułożyć jakieś wyjaśnienie, jednak jak na złość,
nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Biła się z myślami przez kilka
długich minut, po czym zrezygnowana zaczęła zrzucać z siebie przemoczone
ubrania. Po kwadransie opuściła toaletę i zajmując miejsce obok chłopaka,
delikatnie uniosła kąciki ust ku górze.
-
Nareszcie. Myślałem, że się nie doczekam – burknął pod nosem, nie zaszczycając
jej spojrzeniem. – Powiesz mi, dlaczego miałaś ochotę zabić Malfoya? I dlaczego
byłaś cała mokra? No i, czy on miał z tym coś wspólnego?
-
To nic takiego – odpowiedziała spokojnie, a uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
-
Skoro tak stawiasz sprawę… - Ron podniósł się z kanapy i już miał wychodzić,
kiedy Gryfonka zastąpiła mu drogę. Wspięła się na palcach i odszukała jego
usta, składając na nich delikatny pocałunek. Kiedy oderwała się od nich,
popatrzyła z nadzieją w niebieskie tęczówki, które już po chwili spoglądały na
nią pogodnie.
Właśnie to w nim
lubiła. Był taki potulny i łagodny, zawsze udawało jej się szybko go
udobruchać. Był przy niej zawsze, wiedziała, że zawsze będzie. Mogła na niego
liczyć w każdej sytuacji, ufała mu. Wiedziała, że nigdy jej nie zawiedzie, w
końcu był jej przyjacielem. Tak jak Harry. Nie okłamuj się, przecież go nie
kochasz. Hermiona spuściła wzrok i powoli podeszła w stronę łóżka. Dotknęła miękkiej
pościeli, a jedwabny materiał pieścił wnętrze jej dłoni. Usiadła na skraju
posłania i podciągnęła kolana pod brodę. Nie próbowała już nawet powstrzymywać
natrętnych myśli, bo wiedziała, że nie będzie w stanie nadal się okłamywać.
Prawda być może była bolesna, ale zawsze powtarzała, że wolała taką prawdę niż
nawet najpiękniejsze kłamstwo. Traktowała Rona tylko jako przyjaciela. On i
Harry byli dla niej jak bracia. Nigdy nie chciała, by było inaczej. Kiedy tego
pamiętnego wieczoru Ron wyznał jej miłość, nie potrafiła mu odpowiedzieć.
Uznała wtedy, że uczucie przyjdzie później. Jednak w miarę upływu czasu
zaczynała rozumieć, że tak się nigdy nie stanie. Był jej przyjacielem, dobrym, lojalnym,
wspaniałym przyjacielem. I chociaż bardzo starała się, by było inaczej to nie
potrafiła tego zmienić. Nienawidziła nie mieć kontroli nad swoim życiem. Zawsze
dążyła do tego, aby wszystko w nim było na swoim miejscu, poukładane tak, jak
tylko ona tego chciała. Tymczasem los postanowił spłatać jej figla w tak ważnym
i trudnym momencie. Wyrwała się z letargu, kiedy poczuła ramię obejmujące
delikatnie jej talię.
- Chciałbym ci
coś powiedzieć – spojrzał w jej orzechowe tęczówki i odgarnął kosmyk, opadający
na różowy policzek. Dziewczyna uniosła nieznacznie głowę, uśmiechając się
smutno. – Za trzy dni ruszamy z Harrym w drogę. Szkoda, bo nie zdążyłem się tobą
nacieszyć.
- Ron… Ja-ja…
Musisz coś wiedzieć – Weasley usiłował złapać jej chłodną dłoń, lecz dziewczyna
szybko wyrwała ją z uścisku.
- Hermiona,
cieszę się, że tutaj będziesz. Będę miał dla kogo wrócić. Będę o to walczyć. Bo
mam ciebie. Tylko to się dla mnie liczy. Kocham cię.
Gryfonka poczuła jak twarda gula staje jej w
gardle, a słone łzy zaczynają napływać do jej oczu. Zrozumiała, że Ron złożył
swój los w jej ręce, skazując ją tym samym na ciężar ogromnej
odpowiedzialności, na którą nie była przygotowana. Zrozumiała, że rzeczywistość,
której pozwoliła zaistnieć, przejęła całkowicie kontrolę nad jej życiem.
~*~
Jeśli będziesz
chciała odejść
nie będę Cię
zatrzymywał. […]
Możesz biec,
możesz się chować,
ale nie możesz
uciec mojej miłości.
Możesz biec,
możesz się chować,
ale nie uciekniesz
przed moją miłością.1
~*~
Dziewczyna
biegła przez błonia ile sił w nogach, a słone łzy zwilżały jej pełne policzki.
Nie zastanawiała się, dokąd zmierza. Chciała, aby każdy milimetr jej skóry
poczuł tę wolność, którą ona sama czuła w swoim sercu. Pragnęła zachłysnąć się
nią i łapczywie czerpać z niej pełnymi garściami, jak gdyby bała się, że może
ją ponownie utracić. Ginny spieszyła przed siebie, a jej wzrok nie nadążał z
przetwarzaniem obrazów rzeczywistości, które mijała. Kiedy znalazła się na
dziedzińcu, na chwilę odwróciła się za siebie. Zauważyła jak niebo zaciąga się
ciemnymi burzowymi chmurami. W tym samym momencie poczuła, że wpadła na kogoś.
Straciła równowagę i runęła na ziemię.
-
Patrz jak łazisz, ty… - Chłopak odwrócił się, ujawniając swoją twarz. – O!
Cześć, Ginny. Co tutaj robisz?
-
Hej, Cormac. Właśnie wracałam do zamku, kiedy się napatoczyłeś – uśmiechnęła
się szczerze, po czym próbowała podnieść się z ziemi. – Auć! Pomożesz mi?
-
Takiej ładnej dziewczynie pomogę z przyjemnością – podał jej dłoń i już po
chwili dziewczyna stała obok niego masując stłuczony pośladek. – Tak właściwie
to mógłbym teraz stwierdzić, że wpadłaś jak śliwka w kompot.
-
Tak? A niby dlaczego? – Spojrzała na niego z zaciekawieniem, oczekując szybkiej
odpowiedzi.
-
Ponieważ jestem twoim wybawicielem, który ma ochotę napić się z tobą gorącej
czekolady. Co ty na to?
- Hmm, nie wiem,
czy zasłużyłeś – Ginny w myślach wyraziła aprobatę dla tej propozycji, jednak
swoim filuternym sposobem postanowiła trochę się z nim poprzekomarzać.
- Dziewczyno, no
błagam! Nie widzisz, że desperacko próbuję się z tobą umówić? Nie bądź taka zimna
– powiedział jednym tchem, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
Ginny
także przestała się opierać i po chwili oboje śmiali się do rozpuku. Nagle spostrzegli,
że na ciemnym tle burzowego nieba pojawiła się świetlista błyskawica, a do ich
uszu dobiegł potężny grzmot. Rudowłosa podskoczyła zlękniona i ponownie
straciła równowagę. Jednak tym razem nie upadła, ponieważ nie pozwoliło na to
silne ramię oplatające jej talię. Gryfonka zarumieniła się, ale nie spuściła
wzroku. Ciszę, która zaległa między nimi postanowił przerwać McLaggen.
-
No, teraz to już musisz wypić ze mną tę czekoladę – i zanim Ginny zdążyła
zareagować, ciągnął ją w stronę zamku.
Burze
w Hogwarcie miały to do siebie, że zawsze przychodziły niespodziewanie i były
nieprzewidywalne. W zasadzie nigdy nie zdarzyło się, że ciemne burzowe chmury
nie przyciągnęłyby za sobą ogromnej ulewy. Ginny biegnąc za Cormacem,
spoglądała w stronę strzelistych okien, po których spływały strugi deszczu.
Lubiła wpatrywać się w te niczego nieświadome krople, prześcigające się
wzajemnie. Rudowłosa ocknęła się z letargu, gdy Gryfon wcisnął jej w dłoń kubek
z gorącym napojem. W odpowiedzi na ten gest, uniosła lekko kąciki ust. Po
chwili obróciła się wokół własnej osi, omiatając swoim przenikliwym spojrzeniem
pomieszczenie, w którym się znajdowali. Na starych opajęczonych półkach
dostrzegła mocno przykurzone podręczniki do historii magii. Dziewczyna
odetchnęła głęboko, a drobinki kurzu znajdujące się w powietrzu, dostały się do
jej nozdrzy, wywołując u niej kilka cichych kichnięć. McLaggen wykrzywił usta w
półuśmiechu i podał Ginny chusteczkę.
-
Dzięki – powiedziała, pociągając nosem. – Ta klasa zdecydowanie należała
wcześniej do profesora Binnsa.
-
Dlaczego tak sądzisz? – Chłopak przyglądał się jej uważnie, próbując odszukać
brązowe tęczówki.
-
Bo zdecydowanie mam alergię na ten przedmiot.
Oboje spojrzeli
na siebie porozumiewawczo i wrócili do kontemplowania zawartości swoich kubków.
Ginny usiadła na starej ławce, podciągając kolana pod brodę. Cormac zajął
miejsce obok dziewczyny, jednak jego nogi zwisały swobodnie pod biurkiem.
Gryfoni pogrążyli się w luźnej rozmowie, czasem wzajemnie sobie dogryzając.
Jednak wszystko odbywało się w pogodnej atmosferze. Ginny odsunęła od siebie
myśli o Harrym, tak że pogawędka z
Cormacem zupełnie ją zaabsorbowała. Co rusz wybuchała gromkim śmiechem, kiedy
chłopak przybierał posępną minę profesora Snape’a lub udawał Sybillę Trelawney,
chowającą puste butelki po cherry w Pokoju Życzeń.
- Cieszę się, że
wpadłam na ciebie na dziedzińcu – powiedziała, uśmiechając się łagodnie. –
Chyba nie chciałam być teraz sama.
- Coś się stało, Ginny? – Cormac spojrzał na
jej filigranowe dłonie owinięte wokół kolan.
- Tak. Ale
szczerze powiedziawszy to nie mam jeszcze pojęcia czy to coś dobrego, czy nie.
Gdzieś w głębi
serca dziewczyna poczuła, że to spotkanie nie było przypadkowe, a w jej życiu,
właśnie w tej chwili rozpoczęło się coś nowego, zupełnie innego od
dotychczasowego stanu rzeczy.
~*~
Chciałam więcej
niż mogłam unieść.
Gnało serce o
krok przed rozumem.
Chciałam w
zgiełku o ciszy zapomnieć.
W próżnym biegu
straciłam oddech.2
~*~
Harry
stał nieruchomo, spoglądając na sylwetkę oddalającej się dziewczyny.
Niespokojne myśli krążyły mu po głowie. Uczucie bezradności wypełniło jego
wnętrze i poczuł wszechogarniającą słabość, niepodobną do żadnej innej. Mimo to
ostatkiem sił, które w nim pozostały, próbował przekonać się, że jego intencje
były jak najbardziej słuszne. Nie spodziewał się jednak, że to tak bardzo go
przerośnie. Chłopak bał się, że Voldemort wykorzysta jego zażyłość z Ginewrą i
po raz kolejny ja opęta. Nie mógł i nie chciał do tego dopuścić. Miał nadzieję,
że jego postępowanie uchroni dziewczynę przed działaniem Czarnego Pana. Nagle w
sercu poczuł potężne ukłucie złości, wypełniające go od czubka głowy po palce
stóp. Voldemort kolejny raz zabierał mu to, co było dla niego najważniejsze.
Zabił jego rodziców, z ręki Bellatrix zginął Syriusz, podczas Turnieju
Trójmagicznego z jego rozkazu Glizdogon zamordował Cedrika Diggory’ego.
Zgładził tak wielu ludzi, ale wciąż było mu mało, jakby to, co już zrobił było
jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Teraz prawdopodobnie tracił miłość swojego
życia. Czuł jak z każdą sekundą wyślizgiwała mu się z rąk, a on nie był w
stanie nic na to poradzić. Mógł jedynie przyglądać się swojemu szczęściu,
znikającemu za murami zamku.
~*~
Potrzebujesz
światła tylko wtedy, kiedy robi się ciemno.
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg.
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść.
Zauważasz, że byłeś szczęśliwy, tylko wtedy, gdy ogarnia cię smutek.
Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem.
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść.
I pozwalasz jej odejść.3
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg.
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść.
Zauważasz, że byłeś szczęśliwy, tylko wtedy, gdy ogarnia cię smutek.
Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem.
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść.
I pozwalasz jej odejść.3
~*~
Nastał pochmurny
późnowrześniowy wieczór. Hermiona postanowiła nie schodzić do Wielkiej Sali na
kolację. Zamiast tego, wzięła z półki podręcznik do eliksirów i udała się do
Pokoju Wspólnego. Jednym machnięciem różdżki rozpaliła ogień w komiku.
Zasiadając w fotelu, zarzuciła na siebie pluszowy koc, a następnie otworzyła
książkę. W spisie treści odszukała Amortencję, sprawnie przerzucała kolejne
strony do momentu, kiedy znalazła właściwą. Chciała dobrze przygotować się do
poniedziałkowej lekcji eliksirów, próbowała skupić swoją uwagę na czytanym
tekście, jednak co rusz, coś innego przyciągało jej uwagę. Spoglądała na ogień,
wesoło tańczący w kominku, wsłuchiwała się w krople deszczu, bębniące o parapet,
zerkała w stronę przysypiających postaci na obrazach. Wszystko to jakby prosiło
się o jej atencję. Kiedy powróciła do studiowania podręcznika, próbując
odszukać wzrokiem ostatnio przeczytany fragment, usłyszała za sobą głosy Jake’a
oraz Olivii, którzy pochłonięci konwersacją, nie zauważyli jej obecności.
Dziarsko pokonali kolejne stopnie, po czym zniknęli za drzwiami dormitorium,
należącego do blondwłosej Puchonki. Hermiona uśmiechnęła się do siebie w duchu
i już miała wetknąć nos w książkę, jednak dostrzegła nad sobą platynową
czuprynę. Draco minął fotel, w którym siedziała Gryfonka i usiadł na stole,
opierając łokcie na kolanach.
- Podobała się
kąpiel, Granger? – Zapytał, podśmiewując się pod nosem. Dziewczyna uniosła
lekko prawą brew ku górze, jednak nie odpowiedziała na zaczepkę. – Aha,
rozumiem, że teraz będziemy milczeć. No co ty, Granger. Nie dowalisz mi?
Przecież jesteś w tym taka świetna.
- Och, zamknij
się, Malfoy. Nie wszystko kręci się wokół ciebie – wstała, a pluszowy koc
zsunął się powoli z jej nagich ramion. Wolnym krokiem ruszyła na górę.
- Czy tobie się
wydaje, że ostatnie słowo zawsze należy do ciebie? – Po dłuższej chwili młody
arystokrata podążył śladami dziewczyny, doganiając ją u szczytu schodów.
- Bynajmniej. Po
prostu nasze relacje mają to do siebie. Jeszcze tego nie zauważyłeś? – Hermiona
uśmiechnęła się kpiarsko, zamykając za sobą drzwi dormitorium. Draco jednak nic
sobie z tego nie zrobił, bowiem chwilę później znajdował się już w pokoju
brązowowłosej Gryfonki. – Upadłeś na głowę, Malfoy? Wyjdź stąd i nie łaź za
mną.
- Jeśli myślisz,
że robię to dla przyjemności to jesteś w błędzie, Granger.
- Jeśli nie dla
przyjemności to niby dlaczego? Przecież ot tak nie łaziłbyś za szlamą. Więc
może jednak coś w tym jest – zauważyła, a ironiczny uśmiech nie schodził z jej
twarzy.
- Nawet gdybyś
wlała we mnie cały kociołek Amortencji to nie robiłbym tego z przyjemności –
Ślizgon zgrabnie wybrnął z kłopotliwej sytuacji, dziękując w duchu za swoją
wrodzoną błyskotliwość. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie wzajemnie mierząc
się wzrokiem.
- Wyjdź –
powiedziała i skinieniem głowy wskazała na dębowe drzwi.
~*~
Wychodzę, to
była długa noc.
Za długa na nas dwie,
duszę Twoją, duszę moją.
To niewyspane miejsce
na obolałą skroń.
Spróbuj choć raz niechcący chcieć
posłuchać mnie, kochanie.
Na serca dnie
niebieski kolor jest,
czy tego chcesz, czy nie.
I nie bój się,
gdy tak jak ja, szczęścia nie rozumiesz.4
Za długa na nas dwie,
duszę Twoją, duszę moją.
To niewyspane miejsce
na obolałą skroń.
Spróbuj choć raz niechcący chcieć
posłuchać mnie, kochanie.
Na serca dnie
niebieski kolor jest,
czy tego chcesz, czy nie.
I nie bój się,
gdy tak jak ja, szczęścia nie rozumiesz.4
~*~
Następnego dnia
Harry i Ron nie pojawili się na zajęciach, dlatego Hermiona większość czasu
spędzała w towarzystwie Ginny. Rudowłosa już przy śniadaniu rozpoczęła swoją
opowieść o wydarzeniach minionej niedzieli. Szczegółowo opisała przebieg jej
rozmowy z Harrym, niespodziewany pocałunek i zaskakująco miłe popołudnie z
Cormacem. Dziewczyna ucieszyła się, widząc pełną energii przyjaciółkę. Po
obiedzie Hermiona udała się w stronę klasy profesora Slughorna, aby odbyć
dwugodzinną lekcję eliksirów. Kiedy wszyscy weszli do klasy, Gryfonka zajęła
swoje stałe miejsce.
-
Witam was, moi drodzy. Tak jak zapowiadałem w zeszłym tygodniu, dziś zajmiemy
się przygotowywaniem najsilniejszego eliksiru miłosnego na świecie. Jakieś
sugestie? – Horacy prawie natychmiast ujrzał w górze rękę Hermiony. – Tak,
panno Granger?
- To Amortencja. Jej zapach każdy odczuwa
inaczej, w zależności, co kto lubi. Jednak nie wzbudza ona prawdziwej miłości,
bo to niemożliwe – oznajmiła z pewnością w głosie.
-
Świetnie, panno Granger! Pięć punktów dla Gryffindoru. To prawda – eliksir ten
nie wzbudza prawdziwej miłości, może jedynie wywołać silne zadurzenie, a nawet
obsesję, dlatego uważa się, że jest jednym z najniebezpieczniejszych eliksirów.
Dziś zajmiemy się jego uwarzeniem. Ale najpierw podzielę was na pary. A w
ramach zawierania nowych przyjaźni w parze będzie jedna osoba z Gryffindoru i
jedna ze Slytherinu.
W klasie dało
się słyszeć pomruki niezadowolenia. Jednak najbardziej niepocieszona z obrotu
spraw wydawała się Pansy, której decyzja Slughorna najwyraźniej pokrzyżowała
plany względem tlenionego blondyna. Horacy natomiast przechadzał się między
ławkami, dobierając kolejne pary.
- Proszę,
proszę… Panna Brown, hmm… Z panem Zabinim… Panna Granger… - Hermiona spojrzała
z przerażeniem przed siebie, kiedy usłyszała swoje nazwisko. – Niech pomyślę…
Może z panem Malfoyem.
Dziewczyna
próbowała zaprotestować, jednak nie zdążyła, ponieważ w tej samej chwili tuż
obok niej usadowił się młody arystokrata.
- Wiem, wiem,
Granger – zaczął, zauważywszy jej zrezygnowaną minę. – Mi też się ten pomysł
nie podoba, ale spójrz na to z tej strony - będziesz mieć niepowtarzalną okazję
pracować z mistrzem eliksirów.
Sto razy bardziej wolałabym zajmować się sklątkami
niż przygotowywać z tobą Amortencję, Malfoy – powiedziała do siebie w
myślach, ciężko przy tym wzdychając.
Dwugodzinne
zajęcia minęły im w mgnieniu oka. Nie obyło się wszak bez wzajemnych docinków i
przytyków. Mimo to słowne utarczki napędzały tylko robotę, ponieważ każde z
nich chciało drugiemu udowodnić, że przewyższa go umiejętnościami. Ilekroć
profesor Slughorn przechodził obok ich cynowego kociołka nie mógł wyjść z
podziwu, ponieważ był zachwycony efektami ich pracy.
- Omówieniem
uwarzonych przez was eliksirów zajmiemy się na następnych zajęciach. Tymczasem
dziękuję wam bardzo za dzisiejszą lekcję. Do zobaczenia – ogłosił nauczyciel,
po czym wszedł do swojego gabinetu.
~*~
Twoje usta są
jak rewolwer, strzelający kulami w niebo.
Twoja miłość jest jak żołnierz, wierna aż do śmierci.
I patrzyłem w gwiazdy przez długi, długi czas.
Zgasiłem ogień mojego życia.
Wszyscy chcą zapłonąć, ale boją się poparzyć.
Twoja miłość jest jak żołnierz, wierna aż do śmierci.
I patrzyłem w gwiazdy przez długi, długi czas.
Zgasiłem ogień mojego życia.
Wszyscy chcą zapłonąć, ale boją się poparzyć.
I dzisiaj jest
nasza kolej.5
~*~
Późnym
popołudniem Hermiona wraz z Ginny siedziały w Pokoju Wspólnym Prefektów,
odrabiając zadania na następny dzień. Pochłonęła je luźna pogawędka. Żartowały
i śmiały się na przemian. Ale mimo pozytywnej atmosfery czuły, że nadchodzą
trudne czasy. Obie bardzo bały się o Harry’ego i Rona, ponieważ doskonale
zdawały sobie sprawę, z możliwych konsekwencji ich wyprawy. Jedynym
pocieszeniem był fakt, że Dumbledore wyrusza z nimi. Gryfonki wspierały się
wzajemnie, dodając sobie otuchy. Hermiona postanowiła nie dokładać zmartwień
Rudowłosej, dlatego nie pytała o jej zamiary związane z Harrym. Widziała, że ta
sprawa bardzo ją przygnębiła. Znała ją wystarczająco długo, by widzieć, że pod
płaszczykiem dobrego humoru kryje się niewypowiedziany smutek i żal. Sama
również czuła się fatalnie. Nigdy nie chciała nikogo oszukiwać, a tymczasem Ron
nieświadomie postawił ją pod ścianą, w sytuacji, kiedy nie miała innego wyboru.
W tych okolicznościach zdecydowała się wybrać mniejsze zło. Jej rozmyślania
przerwał Jake, który nagle pojawił się w Pokoju Wspólnym.
-
Dobrze, że jesteście – zwrócił się do Hermiony i Dracona, który w tej samej
chwili stanął u szczytu schodów. – Profesor Dumbledore wzywa was do swojego
gabinetu.
~*~
Gdybym nie był
sobą,
gdybym w mojej
bitwie miał kogoś,
czy bym wtedy
zwątpił i wciąż stał?
Gdyby każda
strata mogła zysk dać i na mojej drodze,
Gdyby każdy
kolec różę miał.6
_____________
Wykorzystane
utwory:
1. Enrique
Iglesias – Escape.
2. Varius Manx –
Przebudzenie.
3. Passenger –
Let her go.
4. Natalia Przybysz
– Niebieski.
5. James Blunt –
Bonfire heart.
6. LemON – Nice.
kiedy kolejny rozdział już nie mogę się dczekać
OdpowiedzUsuń