24 września 2013

8. „Zrozumiała, że rzeczywistość, której pozwoliła zaistnieć, przejęła całkowicie kontrolę nad jej życiem.”



Hermiona stała zdezorientowana między Draconem a Ronem, mając przy tym wrażenie, jakby znalazła się między młotem a kowadłem. Czuła jak gorąca krew zaczyna napływać do jej policzków, które po raz kolejny nabierały szkarłatnego koloru. Na swój kobiecy sposób miała ochotę rzucić się na Malfoya i z lubością wydrapać mu oczy. Wiedziała jednak, że zrobienie tego przy Ronaldzie nie byłoby dobrym posunięciem. Stłumiła więc w sobie falę gniewu i rozluźniła zbielałe od ciągłego zaciskania się piąstki. Jedynie jej oczy pozostały niezmienione, ponieważ nadal ciskały złowrogie ogniki w kierunku blondyna. Dziewczyna nieustępliwie lustrowała go swoim przenikliwym spojrzeniem, poruszając przy tym bezgłośnie ustami.
- Jeszcze się policzymy, Malfoy.
Po chwili bez słowa pociągnęła rudowłosego Gryfona za rękaw, dając mu tym samym znak, że przedstawienie dobiegło końca. Sama też odwróciła się na pięcie i wolnym krokiem udała się na górę, odprowadzana śmiechem arystokraty. Kiedy znalazła się w swoim dormitorium z impetem trzasnęła dębowymi drzwiami. Widząc, że Ron otwiera usta, by coś powiedzieć, zwróciła się do niego, mówiąc przez zaciśnięte zęby:
- Tylko tego nie komentuj!
- Hermiona… - Gryfon stał przy oknie z założonymi rękoma i bacznie obserwował poczynania dziewczyny, która krzątała się po dormitorium w poszukiwaniu suchych ubrań. – Możesz mi wyjaśnić, o co chodzi? Hermiona!
Brązowowłosa puściła mimo uszu to pytanie i zamknęła się w łazience, natomiast Ron zirytowany jej zachowaniem, opadł na kanapę. Tymczasem dziewczyna usiadła na brzegu wanny. Dotarło do niej, że kiedy wyjdzie, będzie musiała gęsto tłumaczyć się z zaistniałej sytuacji. Usiłowała ułożyć jakieś wyjaśnienie, jednak jak na złość, nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Biła się z myślami przez kilka długich minut, po czym zrezygnowana zaczęła zrzucać z siebie przemoczone ubrania. Po kwadransie opuściła toaletę i zajmując miejsce obok chłopaka, delikatnie uniosła kąciki ust ku górze.
            - Nareszcie. Myślałem, że się nie doczekam – burknął pod nosem, nie zaszczycając jej spojrzeniem. – Powiesz mi, dlaczego miałaś ochotę zabić Malfoya? I dlaczego byłaś cała mokra? No i, czy on miał z tym coś wspólnego?
            - To nic takiego – odpowiedziała spokojnie, a uśmiech nie zniknął z jej twarzy.
            - Skoro tak stawiasz sprawę… - Ron podniósł się z kanapy i już miał wychodzić, kiedy Gryfonka zastąpiła mu drogę. Wspięła się na palcach i odszukała jego usta, składając na nich delikatny pocałunek. Kiedy oderwała się od nich, popatrzyła z nadzieją w niebieskie tęczówki, które już po chwili spoglądały na nią pogodnie.
Właśnie to w nim lubiła. Był taki potulny i łagodny, zawsze udawało jej się szybko go udobruchać. Był przy niej zawsze, wiedziała, że zawsze będzie. Mogła na niego liczyć w każdej sytuacji, ufała mu. Wiedziała, że nigdy jej nie zawiedzie, w końcu był jej przyjacielem. Tak jak Harry. Nie okłamuj się, przecież go nie kochasz. Hermiona spuściła wzrok i powoli podeszła w stronę łóżka. Dotknęła miękkiej pościeli, a jedwabny materiał pieścił wnętrze jej dłoni. Usiadła na skraju posłania i podciągnęła kolana pod brodę. Nie próbowała już nawet powstrzymywać natrętnych myśli, bo wiedziała, że nie będzie w stanie nadal się okłamywać. Prawda być może była bolesna, ale zawsze powtarzała, że wolała taką prawdę niż nawet najpiękniejsze kłamstwo. Traktowała Rona tylko jako przyjaciela. On i Harry byli dla niej jak bracia. Nigdy nie chciała, by było inaczej. Kiedy tego pamiętnego wieczoru Ron wyznał jej miłość, nie potrafiła mu odpowiedzieć. Uznała wtedy, że uczucie przyjdzie później. Jednak w miarę upływu czasu zaczynała rozumieć, że tak się nigdy nie stanie. Był jej przyjacielem, dobrym, lojalnym, wspaniałym przyjacielem. I chociaż bardzo starała się, by było inaczej to nie potrafiła tego zmienić. Nienawidziła nie mieć kontroli nad swoim życiem. Zawsze dążyła do tego, aby wszystko w nim było na swoim miejscu, poukładane tak, jak tylko ona tego chciała. Tymczasem los postanowił spłatać jej figla w tak ważnym i trudnym momencie. Wyrwała się z letargu, kiedy poczuła ramię obejmujące delikatnie jej talię.
- Chciałbym ci coś powiedzieć – spojrzał w jej orzechowe tęczówki i odgarnął kosmyk, opadający na różowy policzek. Dziewczyna uniosła nieznacznie głowę, uśmiechając się smutno. – Za trzy dni ruszamy z Harrym w drogę. Szkoda, bo nie zdążyłem się tobą nacieszyć.
- Ron… Ja-ja… Musisz coś wiedzieć – Weasley usiłował złapać jej chłodną dłoń, lecz dziewczyna szybko wyrwała ją z uścisku.
- Hermiona, cieszę się, że tutaj będziesz. Będę miał dla kogo wrócić. Będę o to walczyć. Bo mam ciebie. Tylko to się dla mnie liczy. Kocham cię.
 Gryfonka poczuła jak twarda gula staje jej w gardle, a słone łzy zaczynają napływać do jej oczu. Zrozumiała, że Ron złożył swój los w jej ręce, skazując ją tym samym na ciężar ogromnej odpowiedzialności, na którą nie była przygotowana. Zrozumiała, że rzeczywistość, której pozwoliła zaistnieć, przejęła całkowicie kontrolę nad jej życiem.

~*~

Jeśli będziesz chciała odejść
nie będę Cię zatrzymywał. […]
Możesz biec, możesz się chować,
ale nie możesz uciec mojej miłości.
Możesz biec, możesz się chować,
ale nie uciekniesz przed moją miłością.1

~*~

Dziewczyna biegła przez błonia ile sił w nogach, a słone łzy zwilżały jej pełne policzki. Nie zastanawiała się, dokąd zmierza. Chciała, aby każdy milimetr jej skóry poczuł tę wolność, którą ona sama czuła w swoim sercu. Pragnęła zachłysnąć się nią i łapczywie czerpać z niej pełnymi garściami, jak gdyby bała się, że może ją ponownie utracić. Ginny spieszyła przed siebie, a jej wzrok nie nadążał z przetwarzaniem obrazów rzeczywistości, które mijała. Kiedy znalazła się na dziedzińcu, na chwilę odwróciła się za siebie. Zauważyła jak niebo zaciąga się ciemnymi burzowymi chmurami. W tym samym momencie poczuła, że wpadła na kogoś. Straciła równowagę i runęła na ziemię.
            - Patrz jak łazisz, ty… - Chłopak odwrócił się, ujawniając swoją twarz. – O! Cześć, Ginny. Co tutaj robisz?
            - Hej, Cormac. Właśnie wracałam do zamku, kiedy się napatoczyłeś – uśmiechnęła się szczerze, po czym próbowała podnieść się z ziemi. – Auć! Pomożesz mi?
            - Takiej ładnej dziewczynie pomogę z przyjemnością – podał jej dłoń i już po chwili dziewczyna stała obok niego masując stłuczony pośladek. – Tak właściwie to mógłbym teraz stwierdzić, że wpadłaś jak śliwka w kompot.
            - Tak? A niby dlaczego? – Spojrzała na niego z zaciekawieniem, oczekując szybkiej odpowiedzi.
            - Ponieważ jestem twoim wybawicielem, który ma ochotę napić się z tobą gorącej czekolady. Co ty na to?
- Hmm, nie wiem, czy zasłużyłeś – Ginny w myślach wyraziła aprobatę dla tej propozycji, jednak swoim filuternym sposobem postanowiła trochę się z nim poprzekomarzać.
- Dziewczyno, no błagam! Nie widzisz, że desperacko próbuję się z tobą umówić? Nie bądź taka zimna – powiedział jednym tchem, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
            Ginny także przestała się opierać i po chwili oboje śmiali się do rozpuku. Nagle spostrzegli, że na ciemnym tle burzowego nieba pojawiła się świetlista błyskawica, a do ich uszu dobiegł potężny grzmot. Rudowłosa podskoczyła zlękniona i ponownie straciła równowagę. Jednak tym razem nie upadła, ponieważ nie pozwoliło na to silne ramię oplatające jej talię. Gryfonka zarumieniła się, ale nie spuściła wzroku. Ciszę, która zaległa między nimi postanowił przerwać McLaggen.
            - No, teraz to już musisz wypić ze mną tę czekoladę – i zanim Ginny zdążyła zareagować, ciągnął ją w stronę zamku.
            Burze w Hogwarcie miały to do siebie, że zawsze przychodziły niespodziewanie i były nieprzewidywalne. W zasadzie nigdy nie zdarzyło się, że ciemne burzowe chmury nie przyciągnęłyby za sobą ogromnej ulewy. Ginny biegnąc za Cormacem, spoglądała w stronę strzelistych okien, po których spływały strugi deszczu. Lubiła wpatrywać się w te niczego nieświadome krople, prześcigające się wzajemnie. Rudowłosa ocknęła się z letargu, gdy Gryfon wcisnął jej w dłoń kubek z gorącym napojem. W odpowiedzi na ten gest, uniosła lekko kąciki ust. Po chwili obróciła się wokół własnej osi, omiatając swoim przenikliwym spojrzeniem pomieszczenie, w którym się znajdowali. Na starych opajęczonych półkach dostrzegła mocno przykurzone podręczniki do historii magii. Dziewczyna odetchnęła głęboko, a drobinki kurzu znajdujące się w powietrzu, dostały się do jej nozdrzy, wywołując u niej kilka cichych kichnięć. McLaggen wykrzywił usta w półuśmiechu i podał Ginny chusteczkę.
            - Dzięki – powiedziała, pociągając nosem. – Ta klasa zdecydowanie należała wcześniej do profesora Binnsa.
            - Dlaczego tak sądzisz? – Chłopak przyglądał się jej uważnie, próbując odszukać brązowe tęczówki.
            - Bo zdecydowanie mam alergię na ten przedmiot.
Oboje spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wrócili do kontemplowania zawartości swoich kubków. Ginny usiadła na starej ławce, podciągając kolana pod brodę. Cormac zajął miejsce obok dziewczyny, jednak jego nogi zwisały swobodnie pod biurkiem. Gryfoni pogrążyli się w luźnej rozmowie, czasem wzajemnie sobie dogryzając. Jednak wszystko odbywało się w pogodnej atmosferze. Ginny odsunęła od siebie myśli o Harrym, tak że pogawędka  z Cormacem zupełnie ją zaabsorbowała. Co rusz wybuchała gromkim śmiechem, kiedy chłopak przybierał posępną minę profesora Snape’a lub udawał Sybillę Trelawney, chowającą puste butelki po cherry w Pokoju Życzeń.
- Cieszę się, że wpadłam na ciebie na dziedzińcu – powiedziała, uśmiechając się łagodnie. – Chyba nie chciałam być teraz sama.
-  Coś się stało, Ginny? – Cormac spojrzał na jej filigranowe dłonie owinięte wokół kolan.
- Tak. Ale szczerze powiedziawszy to nie mam jeszcze pojęcia czy to coś dobrego, czy nie.
Gdzieś w głębi serca dziewczyna poczuła, że to spotkanie nie było przypadkowe, a w jej życiu, właśnie w tej chwili rozpoczęło się coś nowego, zupełnie innego od dotychczasowego stanu rzeczy.
           
~*~

Chciałam więcej niż mogłam unieść.
Gnało serce o krok przed rozumem.
Chciałam w zgiełku o ciszy zapomnieć.
W próżnym biegu straciłam oddech.2

~*~

            Harry stał nieruchomo, spoglądając na sylwetkę oddalającej się dziewczyny. Niespokojne myśli krążyły mu po głowie. Uczucie bezradności wypełniło jego wnętrze i poczuł wszechogarniającą słabość, niepodobną do żadnej innej. Mimo to ostatkiem sił, które w nim pozostały, próbował przekonać się, że jego intencje były jak najbardziej słuszne. Nie spodziewał się jednak, że to tak bardzo go przerośnie. Chłopak bał się, że Voldemort wykorzysta jego zażyłość z Ginewrą i po raz kolejny ja opęta. Nie mógł i nie chciał do tego dopuścić. Miał nadzieję, że jego postępowanie uchroni dziewczynę przed działaniem Czarnego Pana. Nagle w sercu poczuł potężne ukłucie złości, wypełniające go od czubka głowy po palce stóp. Voldemort kolejny raz zabierał mu to, co było dla niego najważniejsze. Zabił jego rodziców, z ręki Bellatrix zginął Syriusz, podczas Turnieju Trójmagicznego z jego rozkazu Glizdogon zamordował Cedrika Diggory’ego. Zgładził tak wielu ludzi, ale wciąż było mu mało, jakby to, co już zrobił było jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Teraz prawdopodobnie tracił miłość swojego życia. Czuł jak z każdą sekundą wyślizgiwała mu się z rąk, a on nie był w stanie nic na to poradzić. Mógł jedynie przyglądać się swojemu szczęściu, znikającemu za murami zamku.

~*~

Potrzebujesz światła tylko wtedy, kiedy robi się ciemno.
Tęsknisz za słońcem tylko wtedy, kiedy zaczyna padać śnieg.
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść.
Zauważasz, że byłeś szczęśliwy, tylko wtedy, gdy ogarnia cię smutek.
Nienawidzisz drogi tylko wtedy, kiedy tęsknisz za domem.
Pojmujesz, że ją kochasz, kiedy pozwalasz jej odejść.
I pozwalasz jej odejść.3

~*~

Nastał pochmurny późnowrześniowy wieczór. Hermiona postanowiła nie schodzić do Wielkiej Sali na kolację. Zamiast tego, wzięła z półki podręcznik do eliksirów i udała się do Pokoju Wspólnego. Jednym machnięciem różdżki rozpaliła ogień w komiku. Zasiadając w fotelu, zarzuciła na siebie pluszowy koc, a następnie otworzyła książkę. W spisie treści odszukała Amortencję, sprawnie przerzucała kolejne strony do momentu, kiedy znalazła właściwą. Chciała dobrze przygotować się do poniedziałkowej lekcji eliksirów, próbowała skupić swoją uwagę na czytanym tekście, jednak co rusz, coś innego przyciągało jej uwagę. Spoglądała na ogień, wesoło tańczący w kominku, wsłuchiwała się w krople deszczu, bębniące o parapet, zerkała w stronę przysypiających postaci na obrazach. Wszystko to jakby prosiło się o jej atencję. Kiedy powróciła do studiowania podręcznika, próbując odszukać wzrokiem ostatnio przeczytany fragment, usłyszała za sobą głosy Jake’a oraz Olivii, którzy pochłonięci konwersacją, nie zauważyli jej obecności. Dziarsko pokonali kolejne stopnie, po czym zniknęli za drzwiami dormitorium, należącego do blondwłosej Puchonki. Hermiona uśmiechnęła się do siebie w duchu i już miała wetknąć nos w książkę, jednak dostrzegła nad sobą platynową czuprynę. Draco minął fotel, w którym siedziała Gryfonka i usiadł na stole, opierając łokcie na kolanach.
- Podobała się kąpiel, Granger? – Zapytał, podśmiewując się pod nosem. Dziewczyna uniosła lekko prawą brew ku górze, jednak nie odpowiedziała na zaczepkę. – Aha, rozumiem, że teraz będziemy milczeć. No co ty, Granger. Nie dowalisz mi? Przecież jesteś w tym taka świetna.
- Och, zamknij się, Malfoy. Nie wszystko kręci się wokół ciebie – wstała, a pluszowy koc zsunął się powoli z jej nagich ramion. Wolnym krokiem ruszyła na górę.
- Czy tobie się wydaje, że ostatnie słowo zawsze należy do ciebie? – Po dłuższej chwili młody arystokrata podążył śladami dziewczyny, doganiając ją u szczytu schodów.
- Bynajmniej. Po prostu nasze relacje mają to do siebie. Jeszcze tego nie zauważyłeś? – Hermiona uśmiechnęła się kpiarsko, zamykając za sobą drzwi dormitorium. Draco jednak nic sobie z tego nie zrobił, bowiem chwilę później znajdował się już w pokoju brązowowłosej Gryfonki. – Upadłeś na głowę, Malfoy? Wyjdź stąd i nie łaź za mną.
- Jeśli myślisz, że robię to dla przyjemności to jesteś w błędzie, Granger.
- Jeśli nie dla przyjemności to niby dlaczego? Przecież ot tak nie łaziłbyś za szlamą. Więc może jednak coś w tym jest – zauważyła, a ironiczny uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Nawet gdybyś wlała we mnie cały kociołek Amortencji to nie robiłbym tego z przyjemności – Ślizgon zgrabnie wybrnął z kłopotliwej sytuacji, dziękując w duchu za swoją wrodzoną błyskotliwość. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie wzajemnie mierząc się wzrokiem.
- Wyjdź – powiedziała i skinieniem głowy wskazała na dębowe drzwi.

~*~

Wychodzę, to była długa noc.
Za długa na nas dwie,
duszę Twoją, duszę moją.
To niewyspane miejsce
na obolałą skroń.
Spróbuj choć raz niechcący chcieć
posłuchać mnie, kochanie.
Na serca dnie
niebieski kolor jest,
czy tego chcesz, czy nie.
I nie bój się,
gdy tak jak ja, szczęścia nie rozumiesz.4

~*~

Następnego dnia Harry i Ron nie pojawili się na zajęciach, dlatego Hermiona większość czasu spędzała w towarzystwie Ginny. Rudowłosa już przy śniadaniu rozpoczęła swoją opowieść o wydarzeniach minionej niedzieli. Szczegółowo opisała przebieg jej rozmowy z Harrym, niespodziewany pocałunek i zaskakująco miłe popołudnie z Cormacem. Dziewczyna ucieszyła się, widząc pełną energii przyjaciółkę. Po obiedzie Hermiona udała się w stronę klasy profesora Slughorna, aby odbyć dwugodzinną lekcję eliksirów. Kiedy wszyscy weszli do klasy, Gryfonka zajęła swoje stałe miejsce.
            - Witam was, moi drodzy. Tak jak zapowiadałem w zeszłym tygodniu, dziś zajmiemy się przygotowywaniem najsilniejszego eliksiru miłosnego na świecie. Jakieś sugestie? – Horacy prawie natychmiast ujrzał w górze rękę Hermiony. – Tak, panno Granger?
            -  To Amortencja. Jej zapach każdy odczuwa inaczej, w zależności, co kto lubi. Jednak nie wzbudza ona prawdziwej miłości, bo to niemożliwe – oznajmiła z pewnością w głosie.
            - Świetnie, panno Granger! Pięć punktów dla Gryffindoru. To prawda – eliksir ten nie wzbudza prawdziwej miłości, może jedynie wywołać silne zadurzenie, a nawet obsesję, dlatego uważa się, że jest jednym z najniebezpieczniejszych eliksirów. Dziś zajmiemy się jego uwarzeniem. Ale najpierw podzielę was na pary. A w ramach zawierania nowych przyjaźni w parze będzie jedna osoba z Gryffindoru i jedna ze Slytherinu.
W klasie dało się słyszeć pomruki niezadowolenia. Jednak najbardziej niepocieszona z obrotu spraw wydawała się Pansy, której decyzja Slughorna najwyraźniej pokrzyżowała plany względem tlenionego blondyna. Horacy natomiast przechadzał się między ławkami, dobierając kolejne pary.
- Proszę, proszę… Panna Brown, hmm… Z panem Zabinim… Panna Granger… - Hermiona spojrzała z przerażeniem przed siebie, kiedy usłyszała swoje nazwisko. – Niech pomyślę… Może z  panem Malfoyem.
Dziewczyna próbowała zaprotestować, jednak nie zdążyła, ponieważ w tej samej chwili tuż obok niej usadowił się młody arystokrata.
- Wiem, wiem, Granger – zaczął, zauważywszy jej zrezygnowaną minę. – Mi też się ten pomysł nie podoba, ale spójrz na to z tej strony - będziesz mieć niepowtarzalną okazję pracować z mistrzem eliksirów.
Sto razy bardziej wolałabym zajmować się sklątkami niż przygotowywać z tobą Amortencję, Malfoy – powiedziała do siebie w myślach, ciężko przy tym wzdychając.
Dwugodzinne zajęcia minęły im w mgnieniu oka. Nie obyło się wszak bez wzajemnych docinków i przytyków. Mimo to słowne utarczki napędzały tylko robotę, ponieważ każde z nich chciało drugiemu udowodnić, że przewyższa go umiejętnościami. Ilekroć profesor Slughorn przechodził obok ich cynowego kociołka nie mógł wyjść z podziwu, ponieważ był zachwycony efektami ich pracy.
- Omówieniem uwarzonych przez was eliksirów zajmiemy się na następnych zajęciach. Tymczasem dziękuję wam bardzo za dzisiejszą lekcję. Do zobaczenia – ogłosił nauczyciel, po czym wszedł do swojego gabinetu.

~*~

Twoje usta są jak rewolwer, strzelający kulami w niebo.
Twoja miłość jest jak żołnierz, wierna aż do śmierci.
I patrzyłem w gwiazdy przez długi, długi czas.
Zgasiłem ogień mojego życia.
Wszyscy chcą zapłonąć, ale boją się poparzyć.
I dzisiaj jest nasza kolej.5

~*~

            Późnym popołudniem Hermiona wraz z Ginny siedziały w Pokoju Wspólnym Prefektów, odrabiając zadania na następny dzień. Pochłonęła je luźna pogawędka. Żartowały i śmiały się na przemian. Ale mimo pozytywnej atmosfery czuły, że nadchodzą trudne czasy. Obie bardzo bały się o Harry’ego i Rona, ponieważ doskonale zdawały sobie sprawę, z możliwych konsekwencji ich wyprawy. Jedynym pocieszeniem był fakt, że Dumbledore wyrusza z nimi. Gryfonki wspierały się wzajemnie, dodając sobie otuchy. Hermiona postanowiła nie dokładać zmartwień Rudowłosej, dlatego nie pytała o jej zamiary związane z Harrym. Widziała, że ta sprawa bardzo ją przygnębiła. Znała ją wystarczająco długo, by widzieć, że pod płaszczykiem dobrego humoru kryje się niewypowiedziany smutek i żal. Sama również czuła się fatalnie. Nigdy nie chciała nikogo oszukiwać, a tymczasem Ron nieświadomie postawił ją pod ścianą, w sytuacji, kiedy nie miała innego wyboru. W tych okolicznościach zdecydowała się wybrać mniejsze zło. Jej rozmyślania przerwał Jake, który nagle pojawił się w Pokoju Wspólnym.
            - Dobrze, że jesteście – zwrócił się do Hermiony i Dracona, który w tej samej chwili stanął u szczytu schodów. – Profesor Dumbledore wzywa was do swojego gabinetu.

~*~

Gdybym nie był sobą,
gdybym w mojej bitwie miał kogoś,
czy bym wtedy zwątpił i wciąż stał?
Gdyby każda strata mogła zysk dać i na mojej drodze,
Gdyby każdy kolec różę miał.6


_____________
Wykorzystane utwory:
1. Enrique Iglesias – Escape.
2. Varius Manx – Przebudzenie.
3. Passenger – Let her go.
4. Natalia Przybysz – Niebieski.
5. James Blunt – Bonfire heart.
6. LemON – Nice.

1 komentarz:

  1. kiedy kolejny rozdział już nie mogę się dczekać

    OdpowiedzUsuń

Witaj, Czytelniku. :) Cieszę się, że postanowiłeś zostawić komentarz. Mam nadzieję, że ślad, który po sobie pozostawisz będzie aprobatą dla mojej pracy lub konstruktywną krytyką. Pozdrawiam! :)