Hermiona stała oparta o drzwi swojego
dormitorium. Przymknęła powieki, a jej nozdrza drgały złowrogo z każdym
kolejnym oddechem. Po chwili jednak na jej ustach zawitał kpiarski uśmieszek,
podobny do tego, który zazwyczaj gościł na twarzy Malfoya. Kiedy już
pogratulowała sobie niebywałej błyskotliwości, doceniła również to, że w tak
niecodziennej sytuacji potrafiła zachować zimną krew. Była podbudowana faktem,
że udało jej się stanąć twarzą w twarz ze swoim największym wrogiem. Dumna jak
paw podeszła do biurka z zamiarem napisania eseju. Usiadła na krześle,
odkładając książki na bok. Otwarła szufladę i z pietyzmem wyciągnęła z niej rolkę
pergaminu, który radośnie zaszeleścił. Sięgnęła po pierwszy podręcznik. Długo
przeglądała kolejne strony w poszukiwaniu odpowiednich informacji. Usilnie
próbowała skupić uwagę na czytanym tekście, jednak co chwilę mimowolnie
przesuwała wzrok na dębowe drzwi, za którymi jakiś czas temu pozostawiła
oszołomionego Ślizgona. W tej chwili jej myśli wcale już nie koncentrowały się
na wypracowaniu, powędrowały do pokoju obok, w którym znajdował się młody
arystokrata. Brązowowłosa Gryfonka zachodziła w głowę, co miało znaczyć
zachowanie Dracona i co chciał nim osiągnąć. Przecież nienawidził jej z całych
sił. Mogła sobie wyobrazić jak potężne było to uczucie, ponieważ ona darzyła go
podobnym. Tym bardziej nie potrafiła zrozumieć, co kierowało nim, kiedy swoim
zmysłowym głosem zadał jej to bezpośrednie pytanie. „Podobało ci się wczoraj, prawda Granger?” – dreszcz ekscytacji
przeszedł po jej plecach na to wspomnienie. Jednocześnie przypomniała sobie
orzeźwiający aromat jego perfum, na który składał się zapach drzewa cedrowego i
bergamotki. Hermiona otwarła oczy i zdając sobie sprawę z tego, co zajmowało jej
myśli przez dłuższy czas, spoliczkowała się delikatnie. Głupia! Cokolwiek ten dupek chciał osiągnąć to pewnie mu się to udało.
Nie może tak być, że osoba niegodna twojej uwagi właśnie ją otrzymuje. Zabierz
ty się lepiej za naukę, bo to wychodzi ci najlepiej. Dziewczyna odrzuciła
więc od siebie refleksje, powracając do wertowania kolejnych książek. Kiedy
zebrała wyczerpujący materiał, przeczytała go kilkakrotnie. W końcu uznała, że
zgromadzone notatki ją zadowalają. Odkręciła pojemnik z atramentem i zanurzyła
w nim końcówkę pióra. Po chwili pergamin zapełniał się już słowami, które
wypływały spod metalowej stalówki. Tymczasem w pokoju obok przystojny Ślizgon siedział
w fotelu obitym szmaragdowozieloną tkaniną, popijając whisky. Jego stalowoszare
tęczówki, ciskające złowrogie ogniki, zwrócone były w bliżej nieokreśloną
przestrzeń za oknem. Fale wściekłości zalewały jego wnętrze, a on nie starał
się nawet tego ukrywać. Zaciskał nerwowo palce na trzymanej w dłoni szklance,
każdy mięsień jego ciała był napięty do granic wytrzymałości, a na jego skroni
pojawiła się pulsująca żyłka. Przeczesał swoją trupiobladą ręką blond czuprynę,
po czym wstał i podszedł do okna. Odstawił szklankę na parapet, natomiast on
sam oparł się o ścianę i wpatrywał się w świat za szklaną taflą. Czuł ogromną
złość, którą wyrażało całe jego ciało od zmarszczonych brwi przez zaciśnięte
zęby i pięści. Dałeś się podejść szlamie,
Draco. Wiedział, że była gryfońską kujonką, która zdobywała dla swojego
domu większość punktów, jednak nigdy nie posądzał jej o błyskotliwość.
Tymczasem dotarło do niego, że na tym polu Granger była równie dobra jak on.
Starał się odgonić od siebie te myśli, gdyż twierdził, że ujmą na jego honorze
byłoby uważanie szlamy za godnego przeciwnika. Draco przymknął powieki, kręcąc głową
z dezaprobatą. Odwrócił się od okna i zawiesił wzrok na pianinie, które stało
nieopodal biurka. Zawahał się przez moment, ale po chwili podszedł do niego i
przeciągnął palcami po klawiszach. Usiadł na ławie, podnosząc dłonie nad
biało-czarną klawiaturę, a jego palce zaczęły w powietrzu wygrywać niemą
muzykę. Była to jedna z tych rzeczy, których nauczył się w domu. Zawsze kiedy
jego ojciec wywoływał kolejną awanturę, Draco zamykał się w pokoju. By nie
słyszeć krzyków Lucjusza i rozpaczliwych błagań matki, siadał przy pianinie i
grał. Gdy kończył, do jego uszu dobiegał zazwyczaj tylko odgłos kroków i
usilnie tłumionego szlochu. Jednak zasady od dziecka wpajane przez ojca nie
pozwalały mu na okazanie jakichkolwiek uczuć. Siedział więc wtedy nieruchomo, a
swoim pustym spojrzeniem patrzył w kierunku okna. Młody arystokrata otworzył
oczy, wyrywając się tym samym z letargu. Dotknął jeszcze raz kilku klawiszy, po
czym szybkim ruchem zamknął wieko pianina. Jego sposób na ukojenie nerwów i tym
razem go nie zawiódł. Ślizgon ponownie podszedł do okna. Podniósł szklankę z
whisky i przyłożył ją do spierzchniętych ust. Stojąc w bezruchu wpatrywał się
leniwie w uczniów spędzających niedzielne popołudnie na błoniach.
~*~
Od początku
zawsze inni,
jak korzeń drzewa
i lot ptaka.
Inne serce bije
w nas,
jednak los nam
ręce splata,
dotyk czyni cuda.
I dlatego tu
jesienny mój schron,
tu zimowy mój
dom.
Ja ogień, Ty
woda.1
~*~
Harry spacerował wzdłuż brzegu jeziora
od kilkunastu minut, zastanawiając się nad słowami Hermiony. „Dlaczego wszyscy wiedzą o tym, że się w niej
podkochujesz tylko nie ona sama?” Miała
rację. Chociaż nie, przecież nie wszyscy
wiedzieli, inni może tylko się domyślali. Ale skoro wszyscy to dlaczego nie
ona? Byłoby łatwiej. Wybraniec starał się ułożyć sobie w głowie możliwy
scenariusz rozmowy z rudowłosą. Wiedział jednak, że na niewiele się to zda, bo
albo twarda gula stanie mu w gardle, albo rozmowa potoczy się zupełnie inaczej.
Harry zawrócił, a kiedy dostrzegł idącą w jego kierunku Weasleyównę,
przyspieszył kroku. Spotkali się w połowie dzielącej ich wcześniej odległości.
- Cześć, Harry – powiedziała Ginny,
uśmiechając się smutno.
- Może usiądziemy? – Wybraniec odwzajemnił
uśmiech, wskazując jednocześnie na miejsce pod drzewem.
- Jeśli nie masz nic przeciwko,
wolałabym się przejść – odszukała wzrokiem jego zielone tęczówki, a kiedy
zobaczyła w nich aprobatę, ruszyła przed siebie wolnym krokiem.
Szli ramię w ramię przed dłuższą chwilę,
a między nimi wyrósł jakby niewidzialny mur milczenia. Tę krępującą ciszę
postanowiła przerwać Ginny.
- Harry. Wiem, że to ty chciałeś ze mną
porozmawiać, ale czuję, że jeśli ci tego teraz nie powiem to nie zrobię tego
już nigdy – Gryfonka zatrzymała się nagle, złapała jego chłodną dłoń i stanęła
naprzeciwko niego. Wszystkie uczucia, które żywiła do tego chłopaka w tym
momencie uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. Nie potrafiła dłużej tego ukrywać,
nie przed nim. – Cokolwiek się stanie, cokolwiek na to odpowiesz, ja muszę to w
końcu powiedzieć. Zbyt długo trzymałam to wszystko w tajemnicy. Harry, ja cię
kocham.
- Ginny… - Potter spojrzał w jej brązowe
oczy i dotknął różowego policzka.
- Proszę, daj mi skończyć – westchnęła,
odsuwając jego dłoń. – To z dnia na dzień jest dla mnie coraz trudniejsze.
Wiem, że masz misję do spełnienia, wiem to od dawna. Ale proszę, po prostu
pozwól mi się kochać, tak zwyczajnie.
Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku.
Czuła się szczęśliwa, chciała zacząć żyć jak normalna dziewczyna w jej wieku.
Teraz było jej obojętne, czy z ukochanym mężczyzną u boku, czy bez. Ginny
pragnęła po prostu żyć.
~*~
Tymczasem w dormitorium Hermiona
zapisywała właśnie ostatnie zdanie swojego wypracowania. Kiedy skończyła,
postanowiła jeszcze raz przeczytać całość w celu znalezienia ewentualnych
błędów, które czasem, choć nieczęsto się pojawiały. Ucieszona końcowym efektem,
zwinęła pergamin i odłożyła go na bok. Po chwili podeszła do okna. Zobaczywszy
piękną pogodę, postanowiła udać się na spacer, by złapać kilka ciepłych
promieni słonecznych przed zbliżającą się nieustannie jesienną słotą. Wzięła
pod pachę ulubioną książkę pewnej mugolskiej autorki i z uśmiechem na ustach
opuściła dormitorium. Szybkim krokiem przemierzała hogwarckie korytarze, aż w
końcu znalazła się na szkolnym dziedzińcu. Korzystając z tego, że nikogo nie
było w pobliżu, przeciągnęła się zamaszyście, jednocześnie wdychając świeże
powietrze. Nagle kątem oka zauważyła zbliżających się w jej stronę Lunę i
Neville’a, którzy zawzięcie dyskutowali o zastosowaniu ciemiernika. Próbowali
namówić Hermionę, aby została sędzią w ich sporze, kiedy jednak zauważyli
znikome zainteresowanie tematem z jej strony, pożegnali ją uśmiechem i ruszyli
dalej, dogadując sobie wzajemnie. Hermiona uśmiechnęła się na ten widok, lubiła
obserwować szczęśliwych ludzi, ich gesty, lubiła słuchać jak mówią i co mówią.
Jej zdaniem Luna i Neville pasowali do siebie jak mało kto. Czuła sympatię do
tej pary, kibicowała im, chociaż nigdy się tym nie zdradzała. Kiedy przyjaciele
zniknęli jej z oczu, odwróciła się i dziarskim krokiem pomaszerowała w stronę
jeziora. Po chwili dotarła na miejsce, usiadła na pomoście i odwróciła twarz w
stronę słońca. Siedziała tak dobrych kilka minut, spoglądając na uczniów
spacerujących po błoniach. W oddali dostrzegła też Harry’ego i Ginny. Ucieszyła
się na myśl, że udało im się w końcu spokojnie porozmawiać. Spojrzała na ich
splecione dłonie, w duchu licząc na to, że między tą dwójką w końcu dojdzie do
porozumienia. Wpatrując się w przyjaciół, odszukała po omacku książkę i
położyła ją sobie na kolanach. I co mi
ciekawego dzisiaj powiesz, Bridget Jones? Otworzyła ją na losowej stronie i
zagłębiła się w lekturze. „Po powrocie do
domu zastałam na sekretarce trzy wiadomości od Daniela, żebym zadzwoniła. Nie
zadzwoniłam, idąc za radą Toma, który przypomniał mi, że jedyny sposób, aby
wygrać z mężczyzną, to traktować go naprawdę paskudnie.” 2
Zamyśliła się nad ostatnim zdaniem, które przeczytała. Istotnie, pani Fielding
miała rację, pisząc te słowa. Hermiona zauważyła, że im bardziej była wredna i
złośliwa w stosunku do Malfoya, tym lepsze w jej odczuciu osiągała efekty.
Postanowiła nadal stosować tę taktykę i w miarę możliwości ją doskonalić.
Odłożyła książkę, położyła się na zimnych deskach pomostu i zamknęła oczy.
Promienie słoneczne z całą stanowczością przedzierały się przez jej przymknięte
powieki, powodując ich ciągłe mrużenie. Po chwili Hermiona poczuła, że snop
jasnego światła ustępuje miejsca ciemnej łunie. Otwarła oczy i zobaczyła
stojącego nad nią blondyna.
- Co ty tu robisz, Malfoy? – Zapytała
zmieszana i natychmiast wstała, nie chciała bowiem dać mu poczucia wyższości.
- Granger, doszedłem do wniosku, że
bardzo brzydko mnie dziś potraktowałaś – powiedział ze stoickim spokojem,
przeczesując dłonią grzywkę.
- Aha, i przyszedłeś tutaj po to, żeby
mi to powiedzieć – założyła ręce na klatce piersiowej, czekając na odpowiedź.
- No, niezupełnie. Tak jak powiedziałem,
to było nieładne z twojej strony, dlatego przeproś mnie – spojrzał na nią z
pogardą i wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku.
- Co? Chyba kpisz! – Hermiona usiłowała
zachować powagę, jednak po chwili wybuchnęła gromkim śmiechem. – Masz mnie za kretynkę?
- Szczerze mówiąc, tak. Ale to chyba nie
jest dla ciebie tajemnicą.
- Tak samo jak nie jest dla mnie
tajemnicą to, że ty jesteś idiotą – Gryfonka próbowała zwinnie go ominąć,
jednak Draco chwycił ją za łokieć.
- Przeproś, szlamo – syknął, obrzydliwie
przeciągając samogłoski.
- No, nie dość, że idiota to jeszcze ma
przerośnięte ego.
Ślizgon wyswobodził dziewczynę z
uścisku, a kiedy ta zrobiła krok do przodu, podstawił jej nogę. Hermiona zachwiała
się i z impetem wpadła do wody, Draco natomiast skwitował to jedynie głośnym
śmiechem. Kątem oka zauważył leżącą na pomoście książkę, podniósł ją, a kiedy
Gryfonka wynurzyła się, schował za plecami.
- Malfoy! Ty kretynie, pomóż mi, no! –
Hermiona krzyczała wniebogłosy, jednak Ślizgon puścił te wrzaski mimo uszu.
Zadowolony z siebie ruszył w kierunku zamku, śmiejąc się do rozpuku. Tymczasem dziewczyna
z pomocą kilku uczniów wydostała się z wody. Kiedy przekonała wszystkich
zebranych wokół niej, że wszystko w porządku, wycedziła przez zaciśnięte zęby:
- Gdzie jest Malfoy?! – Zwarła dłonie w
pięści i pobiegła w stronę zamku. Jej do tej pory blada twarz teraz nabrała
koloru purpury. Szybko mijała kolejne stopnie, aż w końcu stanęła przed
portretem.
- Colloportus! – Wypowiedziała ze
złością wymagane hasło i szybkim krokiem weszła do Pokoju Wspólnego.
Draco siedział w fotelu, podśmiewując
się pod nosem, natomiast Jake - prefekt z domu Roweny Ravenvclaw, zagadywał go
o powód jego zadowolenia. Kiedy młody arystokrata zobaczył przemoczoną od stóp
do głów Gryfonkę przywdział na usta kpiarski uśmieszek i zapytał nonszalanckim
tonem:
- Co, Granger? Czyżby padało? – Ułożył
dłonie w piramidkę, wyczekując na odpowiedź.
- Zabiję cię, ty wredny, parszywy
karaluchu! – Dziewczyna podbiegła do niego i zaczęła okładać go swoimi małymi
piąstkami, wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie głośno. – Jesteś złośliwym
dupkiem, chamem…
- Zapomniałaś jeszcze o idiocie –
powiedział Draco, nie pozwalając jej na dokończenie wypowiedzi. Jednocześnie
próbował uwolnić się spod gradu uderzeń, które fundowała mu Gryfonka.
- Ej, ej! Hermiona, wystarczy już! –
Jake, który do tej pory z rozbawieniem przyglądał się zaistniałej sytuacji,
postanowił wspomóc Ślizgona. Złapał Hermionę w pasie i przerzucił ją sobie
przez ramię. Odstawił ją na ziemię dopiero, gdy uznał, że znajduje się w
bezpiecznej odległości od Malfoya. Dziewczyna próbowała się jeszcze wyrywać,
ale kiedy zorientowała się, że nie ma szans, dała za wygraną.
- Wszyscy jesteście tacy sami – rzuciła
na odchodne i już miała iść do swojego dormitorium, kiedy usłyszała za sobą
głos Ślizgona.
- Zwariowałaś? Porównujesz mnie z
Wieprzlejem? – Prychnął, spoglądając na Rona, który właśnie pojawił się w
Pokoju Wspólnym.
- Zamknij się, Malfoy! – Gryfonka
ponownie chciała rzucić się z pięściami na blondyna, jednak zreflektowała się,
kiedy przy wejściu zobaczyła swojego chłopaka. – Ron! Yyy, cześć.
~*~
Wiem, że jestem
jedną z tych,
co nie boją się
żyć.
Gdy dzień
zmienia się w ciemną noc,
nie przestraszy
mnie nic.
Wiem, że lubię
sama być,
trwonić tak
cenny czas.
Choć nic się nie
dzieje
to dobrze mi
jest z tym.3
~*~
Ginny stała naprzeciwko Harry’ego,
wpatrując się w jego zielone tęczówki. Z jednej strony czuła jakby przed chwilą
spadł jej kamień z serca, z drugiej zaś niecierpliwie czekała na odpowiedź. Jednego
była pewna – w tej chwili zaczynało się dla niej coś nowego, nie była jednak do
końca przekonana, co to. Uświadomiła sobie, że postawiła ważny krok naprzód, po
którym nie ma odwrotu. Wiedziała też, że dobrze zrobiła, wyznając Harry’emu
swoje uczucia, bo przecież gdyby tak nie było, nie czułaby się teraz
szczęśliwa. Nareszcie. Tak,
odetchnęła z ulgą. Zerwała z tajemnicami i niedomówieniami, które niszczyły w
gruncie rzeczy jej silny charakter. Udowodniła sobie, że jest Gryfonką z krwi i
kości, że Tiara przydzieliła ją do odpowiedniego domu, i że cechy takie jak
odwaga i szczerość nie są jej obce. Ginny była z siebie dumna, bo nareszcie
stanęła w prawdzie nie tylko przed Harrym, ale też przed sobą. Kiedy cisza
między nimi zaczęła robić się męcząca, Harry postanowił zabrać głos. Jednak za
każdym razem, gdy próbował coś powiedzieć, ostatecznie zamykał usta, bo
wydawało mu się, że wypowiedzenie tych kilku słów nie ma najmniejszego sensu. Ginny
natomiast mimowolnie zbliżyła swoją twarz do jego i nieśmiało musnęła spierzchnięte
wargi. Po chwili jednak odsunęła się, jakby dotarło do niej, co zrobiła. Już
miała odchodzić, kiedy Wybraniec chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Spojrzał w jej orzechowe oczy, wypełnione miłością i złożył na jej ustach
delikatny pocałunek.
- Ha, Harry... – zaczęła rudowłosa,
kiedy w końcu oderwali się od siebie.
- Ginny, musisz mi coś obiecać –
powiedział poważnym tonem, uważnie dobierając słowa.
- Obiecuję – Gryfonka, pełna nadziei
wpatrywała się w niego, wyczekując na odpowiedź, której zwiastunem miał być ich
pierwszy pocałunek.
- Proszę, nie czekaj na mnie.
Jak się później okazało nadzieja została
stłamszona przez niewidzialną rękę magicznej rzeczywistości.
~*~
Kochać to także
umieć się rozstać.
Umieć pozwolić
komuś odejść,
nawet jeśli
darzy się go wielkim uczuciem.
Miłość jest
zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości,
jest skierowaniem
się ku drugiej osobie,
jest pragnieniem
przede wszystkim jej szczęścia,
czasem wbrew
własnemu.4
_____________
Wykorzystane
utwory:
1. Wilki – Ja
ogień, Ty woda.
2. Helen
Fielding – Dziennik Bridget Jones.
3. Ania
Dąbrowska – Trudno mi się przyznać.
4. Vincent van
Gogh.